sobota, 10 stycznia 2015








Rozdział I (fragment)

Zamek Galiscron był piękną budowlą, zbudowaną z setek tysięcy połyskujących kamieni szlachetnych. Znajdował się u podnóża góry, zwanej niegdyś Fairy Moun. Nazwaną ją na cześć królowej wróżek-niegdyś najważniejszego gatunku w całej Antalyi.
 Po śmierci wróżki Magicznym Wymiarem zaczęła panować Julia Ledger - czarownica, która sprawowała władzę absolutną, lecz zazwyczaj jej czyny nie były godne pochwały. Swoim zachowaniem odpychała od siebie ludzi, więc samotność, złość i arogancja zaczęły kierować jej życiem. Ukojenie przynosiła jej tylko rozmowa z jej ukochaną córką - Maggie, lecz wkrótce i owe rozmowy zanikły.
Królowa, która została potępiona przez córkę, nie potrafiąc radzić sobie ze złością postanowiła wygnać z krainy większość stworów, które mogłyby stanąć jej na drodze do wiecznego panowania krainą.
 Wkrótce znalazła sobie przyjaciółkę, złą i pragnącą wyplenienia ze świata wszelkiego szczęścia. Była nią Victoria La Brun, czarodziejka, która talentem do magii przewyższała wszystkie inne czarownice. Mimo tego, że dziewczyny poznały się w bardzo młodym wieku, nie spędzały zbyt wiele czasu ze sobą, więc widać było zdziwienie na twarzy królowej, kiedy Victoria stanęła u wrót jej sali z księgą w ręku.
 Nie była to zwykła książka, lecz księga, której zastosowanie ograniczało się tylko i wyłącznie do złych, okrutnych czynów. Była to Czarna Księga Magii, potocznie mówiąc Księga Zła. Dziewczęta odnalazły się w tej książce doskonale, więc wkrótce zaczęły planować coś, co na zawsze zmieniłoby losy Antalyi.
 Jednak planować nie skończyły. Z nieznanego wszystkim powodu Julia postanowiła wygnać swoją najbliższą przyjaciółkę z Magicznego Wymiaru. Victoria zaprzysięgła zemstę i opuściła krainę w nienawiści do wszystkich mieszkających tam gatunków. Osiedliła się w zwykłym wymiarze, zamieszkanym przez ludzi- według niej nic niepotrafiących, słabych pionków w jej planie, który postanowiła zrealizować.
Z Julią, czy bez niej.
***

Dziewczyna wyszła na balkon, z którego widok rozciągał się na cały ogród zamkowy.
Sam Zamek Królewski Caliscron dla zwykłego Śmiertelnika spokojnie uchodziłby za jeden z zamków na Ziemi za czasów średniowiecza. Bogaty, staromodny wystrój wnętrz; królowa, która upodobała sobie chodzenie w sukniach; bogata biblioteka pełna ręcznie pisanych Ksiąg Magii. Caliscron zdecydowanie wyróżniał się z całej Antalyi. Otaczał go ogromny, starannie utrzymany ogród. Poza potężnymi murami rozciągało się tętniące życiem miasto, a jeszcze dalej, poza kolejnymi murami, bezkresny Magiczny Wymiar.
Historia Magicznego Wymiaru zaczyna wraz z powstaniem roku elfów. Te małe, przebiegłe stworzonka kiedyś rządziły całą planetą. Były wszędzie; potężnie i niepokonane siały strach wśród innych gatunków, które dopiero zaczynały ewoluować.
Istnieje legenda mówiąca o syrenach pływających w Fioletowej Rzece. Ponoć te blond piękności miały władać wszystkimi wodami w całym wszechświecie; jednocześnie znane były z uwielbienia do pereł. Któregoś razu jedna z syren oczarowana się perłą, która Przywódczyni Elfów nosiła we włosach, postanowiła ją ukraść, a samą kobietę zabić, w ramach kary, że ośmieliła się dotknąć taki przepiękny klejnot. Oczywiście, elfy nie mogły zostawić sprawy bez zemsty. W ramach kary miały zniszczyć cały ród syren, zostawiając tą jedną przy życiu, która dopuściła się zbrodni. Wedle legendy owa syrena wciąż żyje, przetrzymywana i codziennie torturowana przez elfy.
Jednak dominacja elfów, jak wszystko musi mieć swój koniec. Zadufane w sobie stworzonka tak naprawdę same zniszczyły siebie. Ciągłe kłótnie i konflikty doprowadziły do wyniszczenia gatunku. Zajmowane przez nie ziemie: urodzaje, różnobarwne łąki przejęły czarodziejki. Pierwsza królowa -Marie nakazała te tereny ogrodzić, a miasto od imienia swoje swojej córki nazwała Antalya. Czarodziejki ród rozwijał się; wkrótce czarodzieje zaczęli być potęgą wśród wszystkich mieszkańców Magicznego Wymiaru.
Wraz z upadkiem cesarstwa zachodnio-rzymskiego na Ziemi część czarodziejek zaczęła się osiedlać na tej planecie. Półtorej tysiąca lat później ród czarodziei nadal dominował w Magicznym Wymiarze, a sama Antalya rozrosła się w niesamowite, ogromne wypełnione magią miejsce. Czarodziei na ziemi nadal można było spotkać, choć w XXI wieku, w dobie elektroniki, znaczna część z nich wymierała spokojną Antalyę.
Jednak dwa Jeziora Prawdy stworzone przez pierwszych czarodziei, którzy przenieśli się na ziemię, nadal znajdują się na południku zerowym i na pięćdziesiątym stopniu szerokości geograficznej północnej, oraz południowej, spełniając swe zadanie. Jeżeli godna osoba znajdzie drogę, a potem wykąpie się w tym jeziorze, zostanie czarodziejem. Oczywiście, istnieje opcja, że umrze podczas przemiany, jednak czymże byłoby życie bez ryzyka?

poniedziałek, 5 stycznia 2015



***

- Jak to, to nie jest on?! Przecież mówiłaś, że te czarownice...
- Tak, wiem, co mówiłam. Ale myliłam się! Okay? Każdy się może pomylić mamo!
- Ale nie ty, moja droga. Przynajmniej nie powinnaś. Szczególnie w tak ważnej sprawie - już nie krzyczała. Mówiła cichym, przesadnie spokojnym głosem, starannie wymawiając każde słowo. Elizabeth nie znosiła, kiedy jej matka uderzała w taki ton. Przecież to nie była jej wina! Ma tylko siedemnaście lat, nie może wiedzieć wszystkiego!
- Mamo… – Elizabeth podjęła ostatnią próbę. Jeśli teraz nie uda jej się jakoś udobruchać matki, czeka ją najprawdopodobniej najdłuższe, najnudniejsze i najgorsze kazanie w życiu. – Przepraszam. Wiem, powinnam być mądrzejsza, bardziej się przykładać. Pokazałam mu zdjęcie Belli, przedstawiając ją, jako moją kuzynkę, a on nie okazał żadnego zainteresowania! Żadnego mamo! To nie może być on… Tylko, że ja naprawdę byłam pewna, że to on. Ta cała Mellanie na krok go nie odstępowała! Dokładnie tak jak…
- Mellanie?! – Tym razem to matka jej przerwała. - Elizabeth, za tym chłopakiem Jakkolwiek-mu-tam-jest…
- Niall mamo, Niall! To naprawdę tak trudno zapamiętać?
- Po pierwsze: nie krzycz na mnie. Po drugie: nie przerywaj mi. Po trzecie: daruj sobie ten sarkazm. Po czwarte: za tym chłopakiem łaziła Mellanie, czy wszystkie wiedźmy?
- No w sumie to głównie Mellanie… Znaczy się…
- Tak kochanie? – Elizabeth stwierdziła, że jednak zdecydowanie wolała akcentowanie każdego wyrazu, niż ten przesadnie milutki głosik.
- No… nigdy tak naprawdę nie widziałam, żeby Niall łaził z wiedźmami, gdy nie było przy nich Mellanie, ale…
- ELIZABETH CHARLOTTE WHITE! Kiedy ty wreszcie zaczniesz myśleć? Nie przyszło ci do głowy, że po prostu ten twój cały Niall podoba się tej wiedźmie?! Nie, nic już nawet nie mów. Po prostu bądź z łaski swojej na chwilę cicho i zastanów się, kto to naprawdę może być.
Elizabeth zaczęła w myślach przeglądać listę chłopaków uczęszczających do Culveer School. Jej matka w tym czasie po prostu stała i się na nią gapiła, co chwila orientacyjnie spoglądając na zegarek i przewracając oczami. Dziewczyna próbowała się skupić, jednak nic nie mogła poradzić na to, że nikt nie przychodził jej do głowy. Do tej pory była święcie przekonana, że to Niall, bo te wiedźmy tylko za nim chodziły. Na nikogo więcej nie zwracały uwagi. No, oczywiście poza Amber.
- Aaron! – Wyrwało się Elizabeth. Z początku własna lekkomyślność przeraziła ją samą. To imię po prostu wpadło jej do głowy, gdy pomyślała o Amber, ale… Nie miała żadnych podstaw żeby uzasadnić. A jeśli i tym razem zawiedzie, matka na pewno nie pozwoli jej dłużej zostać w Culveer School, wyśle ją, aby pobierała nauki u ciotki, tym samym pozbawiając Elizabeth szansy na realizację jej planu. Nie, nie może tym razem zawieźć, inaczej wszystko stracone. Choć z drugiej strony, to mógł być naprawdę Aaron. Amber sprawiała wrażenie bardzo z nim zżytej, a wątpliwe by w zupełności zaufała komuś, kto nie ma pojęcia o jej… darze. W gruncie rzeczy Elizabeth nie miała też innego pomysłu. Postanowiła postawić wszystko na jedną kartę.
Od matki nie doczekała się żadnej odpowiedzi, pomijając ponaglającego ruchu ręką, co prawdopodobnie miało być dla niej zachętą do uzasadnienia wyboru.
– Aaron Williams. Chodzi z nami do klasy. Bardzo przyjaźni się z Amber. Wprawdzie wiedźmy nie sprawiały nigdy wrażenia jakiegokolwiek zainteresowania tym chłopakiem, ale możliwe, że jeszcze nic nie wiedzą. Albo ukrywają, że wiedzą. Nie wiem, ale to naprawdę może być on. Sama mówiłaś, że Amber nie zaufa obcej osobie. A Aaronowi ufa i to bardzo.
- No dobrze Elizabeth, miejmy nadzieję, że tym razem się nie mylisz. W przeciwnym razie wiesz, co cię czeka. – Oj tak, Elizabeth wiedziała aż za dobrze. Matka wyśle ją do ciotki, które mieszka w USA! Normalna nastolatka zapewne skakałaby z radości, oraz dołożyła wszelkich starań żeby zamieszkać u domniemanej ciotki, ale nie Elizabeth. Przecież mieszkając hen daleko za oceanem nijak nie będzie mogła pomóc Clancy’emu. Ich plan legnie w gruzach, trzeba będzie pożegnać się z marzeniami o wiecznej mocy. Swoją droga, już dawno nie dostała żadnej wiadomości od Clancy'ego... Ciekawe, co tam u niego? Udało mu się rozkochać w sobie tą przeklętą Ravene? Oczywiście, że tak. Przecież z takim wyglądem nie ma najmniejszego problemu. Wystarczy, że się uśmiechnie. Ten jego uśmiech każdą by powalił z nóg. Ale Elizabeth i tak postanowiła wysłać do niego wiadomość przy najbliżej okazji. Tymczasem musiała skupić się, aby całą uwagę poświęcić słowom matki.
- … Po prostu wlej Aaronowi miłosny napar z twoim włosem do napoju. Nie mamy czasu, żeby znowu bawić się w powolne zauroczenie, niech się od razu w tobie zakochała i lata koło ciebie jak piesek. Tego teraz potrzebujemy. On mu cię bezwzględnie słuchać. A, i Elizabeth. Zapomnij o tym Niallu. Nie chce o nim więcej słyszeć, a ty masz się od niego trzymać z daleka. I anuluj działanie wywaru, jasne?
- Oczywiście, jak sobie życzysz mamo. – Elizabeth starała się przybrać najbardziej pokorny głos, na jaki ją było stać. Oczywiście, że wleje Aaronowi napój, w tej kwestii jak najbardziej zgadzała się z matką. Ale nie ma mowy, że odpuści Nialla. Ten chłopak już jest w niej zakochany po uszy, a wywar działa dopiero dwa tygodnie. On może się jej jeszcze przydać. Szczególnie, że podoba się Mellanie. Nie, nie mowy, że zrezygnuje z takiej cennej przewagi.

~ ~ ~

No i to byłby już cały prolog :3
Co o nim sądzicie? c;

niedziela, 4 stycznia 2015



***

- Mówię wam, ona musiała ją widzieć! – Hazel celowo podkreśliła słowo musiała. W rozmowach z jej przyjaciółkami wiele rzeczy należało dokładnie podkreślić. A po chwili głośno westchnęła i dodała: - Mai, jeśli już musisz, lewituj sobie tymi książkami do woli, ale proszę, na miłość boską zostaw mojego kota w spokoju!
Maia w odpowiedzi tylko parsknęła, a potem gwałtownie przesunęła wskazującym palcem prawej dłoni w z góry do dołu i wszystkie książki, które jeszcze przed chwilą fruwały sobie w powietrzu gwałtownie opadły na dół. Kota spotkałby taki sam los, gdyby Hazel w porę nie asekurowała jego upadku podmuchem wiatru. Gdy tylko łapy kota dotknęły podłoża, rzucił poirytowane spojrzenia Mai, a potem obrażony wskoczył na fotel, zwinął się w kłębek i zasnął.
- Naprawdę nie rozumiem tego kota. Bella to przecież uwielbia – wtrąciła En znad książki.
- Wiesz Enchanted, nie każdy kot lubi sobie polatać. To zrozumiałe. Widocznie Woody należy do tej normalne części, która jednak preferuje czuć grunt pod nogami – rzuciła Mellanie.
- Dobra, dobra, przejdźmy do istotniejszych rzeczy, niż upodobania naszych kotów. O co chodzi Hazelek? – spytała En.
- No, więc byłam teraz na tym kółku z historii – zaczęła Hazel. – Oglądaliśmy jakiś film o królowej Francji, przynajmniej tak mi się zdaje, że to było o królowej Francji. W każdym razie, dzięki moim pewnym… umiejętnościom, nasza droga Amber zamiast widzieć aktorkę grającą córkę królowej, widziała…
- HAZEL! – wykrzyknęła Enchanted. – Chyba nie chcesz powiedzieć, że zmieniłaś w filmie wygląd aktorki, tak, że zamiast niej wszyscy widzieli Belle?!
- Niee… Belle widziała tylko Amber…
- Hazelek, chyba się umawiałyśmy, że nie czarujemy w szkole? Oh, nie patrz tak na mnie! - dodała En widząc rozbawioną minę przyjaciółki. - To była wyjątkowa sytuacja, a poza tym… przecież tego pokoju tak naprawdę nie ma w szkole!
- Owszem siska, tego pokoju nie ma w szkole, ale ogień, który tutaj, całkiem przypadkowo oczywiście, rozpaliłaś był jak najbardziej w szkole – wtrąciła Maia, chichocząc.
- Ja mam tylko nadzieję, że mówiąc o Belli, macie na myśli Izabellę, a nie tą kotkę. Bo jeśli Amber w filmie zobaczyła człowieka z kocią głową to… Ale jeśli mowa o Izabelli, to naprawdę nie widzę problemu. Przecież dzięki temu wiemy, że miałyśmy rację. Choć Hazel, En ma słuszność. To było dość głupie.
- Dobra, dajmy temu już spokój. Jak zareagowała Amber? – spytała Enchanted.
- No więc z początku nijako. Ale jakoś tak w połowie filmu zaczęła, co chwila mrugać. Ten cały Aaron od razu zaniepokoił się, czy coś jej czasem nie wpadło do oka – Hazel zaśmiała się. – Potem długo już nie wytrzymała. W pewnym momencie po prostu zerwała się z krzesła i wyleciała z klasy.
- Fajnie, czyli mamy pewność, że ją widziała. Właściwie od początku byłyśmy tego prawie pewne, ale dobrze, jest potwierdzenie. Tylko nadal pozostaje pytanie: co dalej?
W odpowiedzi na swój wywód Mellanie oberwała poduszką od Mai.
- Mell, rozchmurz się trochę – Hazel objęła przyjaciółkę ramieniem. - To jeszcze nie koniec świata, że Niall zaprosił tą Jak-jej-tam na bal.
- Elizabeth.
- Tak, dziękuję Enchanted – rzuciła Hazel z rezygnacją.
- Oh, no już. Użalać się nad sobą możecie równie dobrze potem. Teraz musimy się zająć sprawą Belli. Uważam, że powinniśmy powiedzieć Amber prawdę. Całą prawdę.
- ZWARIOWAŁAŚ En?! – Wykrzyknęła Maia, podchodząc do siostry. – Czyś. Ty. Do. Reszty. Zwariowała? – Po każdym wypowiedzianym wyrazie dzióbała Enchanted palcem w brzuch. – Co mamy jej niby powiedzieć? „O hej Amber, słuchaj jesteśmy czarodziejkami, wiesz tak jak Hermiona z Harry Pottera, a tak przy okazji to widziałaś ducha naszej przyjaciółki i chcemy żebyś pomogła nam ją ożywić”? Przecież ona będzie kazała nam pójść się leczyć!
- Wcale nie zwariowałam – odpowiedziała spokojnie En. – Posłuchajcie mnie, Amber najprawdopodobniej wie, że widzi więcej niż zwykli ludzie. Przecież musiała się zorientować, że Bella nie jest człowiekiem! A jeśli chcemy żeby nam pomogła, ona musi nam zaufać. A nie zaufa, jeśli będziemy ją okłamywać.
- En ma niestety rację. Poza tym… No proszę was, kto nie lubi Harry’ego Pottera?
- Wiele osób Hazeluś. Ale miejmy nadzieję, że Amber akurat lubi. Bo inaczej będziemy mieć jeszcze większy problem przekonać ją, żeby nam uwierzyła i zaufała – odpowiedziała ponuro Mell.

~ ~ ~

Troszkę spóźnione, ale jest :3
W dalszej ciągu prolog, 4/5 ^^

sobota, 3 stycznia 2015


***

Pojawiła się znikąd. Wyrosła przed nimi niczym zjawa. Amber cicho krzyknęła, gdy pasy bezpieczeństwa wpiły się w jej skórę, podczas gwałtownego zakrętu. Niewiele brakowało, a potrąciliby tą kobietę.
Samochód wykonał obrót o sto osiemdziesiąt stopni, wjeżdżając przy tym na sąsiedni pas. Amber odetchnęła z ulgą, gdy koła samochodu zapiszczały na pustej jezdni.
Nie mogła pojąć, co się stało. Przez chwilę miała nadzieję, że jest to tylko sen. Zerknęła kątem oka na rodziców. Jej ojciec nadal obiema rękami mocno trzymał kierownicę, chociaż samochód już od dobrych kilku chwil stał nieruchomo w miejscu. Matka zrobiła się biała jakby za chwilę miała zemdleć, jednak to właśnie ona pierwsza otrząsnęła się z szoku. Odchrząknęła i zaczęła wychodzić z auta. Jednak Amber nie była pewna, czy chce opuszczać samochód. W środku pomimo obezwładniającego lęku, czuła się względnie bezpiecznie, tym bardziej, że dziewczyna nie zdradziła dotąd najmniejszego zainteresowania samochodem. Ale w końcu ciekawość wzięła górę nad strachem i poszła śladem rodziców, który już, co prawda w ślimaczym tempie, wyszli z samochodu i stanęli przed tą dziewczyną. Nie uczynili jednak żadnego gestu w jej stronę, najwidoczniej czekali aż ona wykona pierwszy ruch.
A ona sprawiała wrażenie, jakby zupełnie ich nie zauważyła. Nadal w tym samym miejscu, patrzyła prosto przed siebie. Była bardzo blada, ubrana w sukienkę. Kiedyś prawdopodobnie miętową, teraz całą oblepioną pyłem, błotem i… krwią? Amber podeszła bliżej, aby się upewnić. Tak, miała rację. Na sukience była krew. Mało tego. Ona cała była we krwi. Jej kruczoczarne włosy, kiedyś zapewne przepiękne, teraz były całe mokre, rozczochrane i… tak, no oczywiście. Krew. We włosach także ją miała. Nogi całe posiniaczone, a stopy bose.
Amber przyszło do głowy, że ona przypomina jakąś postać rodem z horrorów samego Stephena Kinga. Jednak, kiedy przyjrzała się jej twarzy, szybko odrzuciła tą myśl. Jej twarz... Nie umiała stwierdzić, o co jej właściwie chodzi, ale twarz tej kobiety była wyjątkowa. Przywodziła na myśl prędzej oblicze anioła, niż jakiejkolwiek upiornej istoty.
- Halo? Słyszysz mnie? – Matka Amber najwidoczniej straciła cierpliwość i próbowała zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. Zupełnie nieskutecznie.
Nieznajoma nadal patrzyła nieobecnym wzorkiem przed siebie. Amber zerknęła w tym samym kierunku, jednak nie dostrzegła tam niczego niezwykłego. Jednak ona usilnie tam patrzyła, zupełnie jakby widziała tam coś niewidzialnego dla oczu Amber. A jej oczy… Oczy miała już zupełnie niezwykłe. Prawe niebieskie, lewe szaro-zielone. Hipnotyzujące. Amber nie mogła oderwać od nich wzorku... Mieniły się tysiącami kolorów, od kiedy tylko się w nie uważnie wpatrzyła. Wydawało się jej jakby dostrzegała nich cały wszechświat. Ale zaraz... Ona płacze! Amber przeklęła samą siebie w duchu, że tego wcześniej nie zauważyła. Dopiero teraz dojrzała łzy spływające po jej policzkach.
- Co do licha ciężkiego? – Z zamyślenia wyrwał Amber głos jej ojca.
- Ona płacze – wypaliła bezmyślnie.
- Zupełnie tak samo jak Sutter w samochodzie – dodała cierpko jej matka. Rzeczywiście. Do uszu Amber doszedł głos cichego łkania jej brata.
Nastała niezręczna cisza. Nikt nie wiedział, co powinni dalej zrobić. Dziewczyna nadal nie zdradziła najmniejszego zainteresowania ani Amber, ani jej rodzicami. A przecież o mało jej nie potrącili! Gdyby stanęła pół metra bliżej… Nie, Amber wolała o tym nie myśleć.
Ciche łkanie Sutter w samochodzie przerodziło się w głośny ryk, jaki potrafi wydać z siebie tylko roczne dziecko, gdy odkryje, że jest samo, jednak nikt nie kwapił się, aby pójść uspokoić malca.
- Chyba powinniśmy wezwać pogotowie – bąknęła w końcu Amber. Sprawdziła godzinę. Była 01:37.
- I policję – zgodził się jej ojciec, po czym odszedł na bok wykonać telefon.


Jednak ani policja, ani pogotowie nie dotarły. A rano dziewczyna zniknęła.
Tata Amber przestawiał samochód na pobocze, jej mama zajęła się dzieckiem. Amber została sama z tajemniczą nieznajomą. Nie wiedziała, co ma zrobić. Próbowała coś powiedzieć, ale słowa nie chciały przejść jej przez gardło. Coraz bardziej utwierdzała się jednak w przekonaniu, że dziewczyna rzeczywiście patrzy na coś konkretnego. Spróbowała, więc starej sztuczki. Popatrzyła w kierunku, w który ona usilnie się wpatrywała, a potem z powrotem na nią. A za sekundę gwałtownie odwróciła głowę. Miała rację! Tym razem to zobaczyła.
To było jakby przejściem do innego wymiaru. W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą Amber widziała drogę nad morze, teraz były drzwi. Drzwi. Na środku ulicy! Ogromne, masywne, złote, niczym wrota zamku. Miały z dobre pięć metrów wysokości, a szerokość ulicy. Dookoła nich „wisiały” chmury! Całość jarzyła się blaskiem. Sprawiały niesamowite, magiczne wrażenie. Amber przyszło na myśl, że tak pewnie wygląda wejście do nieba.
Ale przecież to była droga! Niemożliwe, żeby nagle z powietrza wyrosły sobie drzwi! Zamrugała kilka razy i… Zniknęły! Pustka. Znowu widziała niekończącą się ulicę. Ale one tam były! Wiedziała. Wiedziała, że były. Widziała je! Widziała drzwi. Drzwi, w które tak usilenie widocznie musiała się wpatrywać się ta dziewczyna. Ciekawe tylko, dlaczego? I dokąd one prowadziły…?
- Amber zostaw go! Chodź to samochodu. Już nic mu nie pomożesz. – Głos ojca wyrwał Amber z odrętwienia. Odwróciła się w jego kierunku, kiedy zamarła w pół kroku… Zostaw go? Nic mu nie pomożesz? O kim on mówi? I jak to nie pomożesz? Przecież ta dziewczyna może potrzebować lekarza!
Poczuła, że czyjeś ramiona ją obejmują. Odwróciła się i zobaczyła zatroskaną twarz swojej matki.
- Kochanie, chodź do samochodu. Tato już zgłosił wypadek. Nic już nie pomożesz temu biednemu zwierzęciu. Nie miało szans. Wpadło nam prosto pod koła.
Co? O kim ona mówi? Jakie zwierzę?! Przecież na drogę wybiegła (Amber założyła, że dziewczyna wybiegła na drogę, bo przecież skądś musiała się tam pojawić!) dziewczyna, ale jej ojcu udało się w porę zahamować! Nie potrącili jej.
Amber spojrzała w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą widziała tą dziewczynę i zamarła. Na drodze leżał jeleń. Martwy jeleń, poprawiła samą siebie. Jego zdecydowanie coś potrąciło, bez wątpliwość. A po dziewczynie nie było ani śladu. Ale nie tylko to ją zszokowało. Przecież jak sprawdzała godzinę, a nie mogło to być dalej niż dwadzieścia minut temu, była 01:37. A teraz przed sobą mogła obserwować wschód słońca! To niedorzeczne! Gdzie jest dziewczyna?! I skąd u licha ciężkiego wziął się ten jeleń?
- Amber, spójrz na mnie. Co się stało? – Mama zmusiła ją by spojrzała jej w oczy.
- Ta dziewczyna… gdzie ona jest? – Bąknęła w końcu.
- Jaka dziewczyna? – Jej rodzicielka zdawała się być w autentycznym szoku, jakby rzeczywiście nigdy żadnej dziewczyny tu nie widziała.
- Co… Co się stało? – Słowa z trudem przechodziły Amber przez gardło.
- Kotku, jesteś w szoku. To zrozumiałe. Posłuchaj mnie – matka położyła ręce na jej ramionach i z głęboką troską wręcz wymalowaną na twarzy uporczywie patrzyła jej w oczy. - Jakieś dwadzieścia minut temu pod koła wbiegł nam jeleń. Pojawił się znikąd. Tata próbował oczywiście go ominąć, ale nie dał rady. Z trudem udało mu się zapanować nad samochodem. Zwierzę po prostu nie miało szans. Od razu zgłosiliśmy wypadek. A ty wyszłaś z samochodu, stanęłaś tutaj i tak stoisz już przez prawie dwadzieścia minut. Chodź - mówiąc to objęła ją ramieniem. – Wróćmy do samochodu. Zaraz będzie tutaj pomoc.
Amber ledwo zauważalnie skinęła głową i pozwoliła się zaprowadzić matce do auta.
- Jezu Amber, wszystko w porządku? Jesteś cała biała. Wyglądasz jakbyś widziała ducha! – Wykrzyknął zdumiony jej ojciec, gdy otwierał przed nią drzwi samochodu.
Amber słabo się uśmiechnęła mimo woli. Nie ducha tato, nie ducha. Widziałam anioła, odpowiedziała mu w myślach.
Bo Amber wiedziała, że ją widziała. Ta dziewczyna tam była. I widziała drzwi. Drzwi, które wyglądały jakby prowadziły do nieba i dziewczynę o anielskiej twarzy.
Wrota nieba i anielica.

Tylko skąd ta krew?

~ ~ ~

W sumie powinnyśmy o tym napomknąć już dawno, ale ciii.... XD
To jest dalsza część prologu, 3/5 :3

piątek, 2 stycznia 2015



***

- Mówię Ci, że tam ktoś był!
- Aaronie – chłopak poczuł dłoń przyjaciela na swoim ramieniu. – Proszę cię, daj już temu spokój. Jest jedenasta w nocy, po prostu ci się coś przewidziało. Kto normalny chodziłby teraz po falochronie? A nawet, jeśli, to naprawdę nie jest twoja sprawa.
Falochron, w tym przypadku po prostu stos usypanych głazów był oddalony od brzegu plaży o jakieś dwadzieścia metrów. Od miejsca, w którym stał Aaron z Samem o jakieś sto dwadzieścia metrów.
- Wiem, ale… ktoś tam stał, a potem nagle zniknął! Przecież mogło mu się coś stać…
- Jeśli tam rzeczywiście ktoś tam był, to mogę się założyć, że się po prostu upił. Jak sobie coś zrobi, to tylko przez własną głupotę. Proszę, wracajmy do hotelu.
- Tak, chyba masz rację, ale mi się cały czas wydaje, że…
Jednak Sammy nie dowiedział się, co wydawało się jego przyjacielowi, gdyż w tej samej chwili Aaron po prostu pobiegł w kierunku morza. W trakcie biegu ściągnął bluzę, a kilka sekund później wskoczył do wody i zaczął płynąć w kierunku miejsca, gdzie rzekomo kogoś widział. Sam chcąc, nie chcąc ruszył jego śladem. Nie uśmiechało mu się wchodzić do lodowatej wody, jednak zdecydowanie bardziej niepokoił się o Aarona… Bał się, że to jemu może coś się stać przy tym przeklętym falochronie.
Gdy tylko Aaron pewnie stanął na nogach, od razu ją dostrzegł. Miał rację! Kilka metrów po jego prawej stronie na kamieniach leżała młoda dziewczyna. Kiedy podszedł bliżej, zobaczył, że jest cała posiniaczona i… we krwi. Nie zauważył, żeby to ona krwawiła. Przynajmniej, już nie. Jednak krew miała wszędzie: we włosach, na rękach, na sukience, która swoją drogą była w równie opłakanym stanie, jak dziewczyna. Cała poszarpana, przypominała raczej drapak kota, niż ubranie.
Nieznajoma leżała na plecach i usilnie wpatrywała się w niebo. Aaronowi przyszło przez myśl, że ona go nawet nie zobaczyła. Nie zdradziła najmniejszego zainteresowania jego osobą. Nie zdążył się jednak nad tym zastanowić, gdyż w tej samej chwili usłyszał za sobą głos Sama.
- O co tu chodzi?
Aaron nie trudził się na odpowiedź. Zamiast tego uklęknął nad dziewczyną i sprawdził jej puls.
- Wydaje mi się, że to nie ona jest rana – powiedział po chwili.
- Tak, ale ktoś inny musi być i to bardzo poważnie. Skąd u licha na niej tyle krwi?
- Może to zwierzęca? – podsunął Aaron.
- To wcale nie polepsza sytuacji. Co ona musiałaby robić z tym zwierzęciem, że tak wygląda?
Zamilkli. Szok i przerażenie spowodowały, że mogli jedynie gapić się z niedowierzeniem na dziewczynę, która cały czas leżała na kamieniach, z otwartymi oczami wpatrując się w niebo.
Mieli obaj niejasne wrażenie, że wypadałoby wezwać pogotowie i policję, jednak Sam swój telefon zostawił na plaży, a Aarona oczywiście był do niczego, odkąd chłopak postanowił sobie z nim popływać.
- Na co ona tak właściwie patrzy? – zapytał po dłużej chwili Sammy.
- Nie mam pojęcia… - Aaron wzruszył ramionami. - Przecież dziś na niebie nawet gwiazd nie widać, takie jest…
Chłopak zamilknął. Miał wrażenie, że coś jednak na tym niebie zobaczył. Jakiś… ruch… Przyjrzał się uważnie i… Rzeczywiście, zobaczył tam kogoś! A dokładnie tą dziewczynę, która przecież tak naprawdę leżała przed nim. Zafascynowany wpatrywał się w jej obraz na tle bezgwiezdnego nieba. Dziewczyna biegła. Chyba przed kimś uciekała. Tak, uciekała przed jakimś chłopakiem, a teraz on ją złapał i szarpie jej ręką. Dziewczyna się odwraca, wyciąga skądś nóż. Mężczyzna zaczyna się śmiać. Chyba coś do niej powiedział, ale Aaron nic nie usłyszał. W tym samym momencie ona wbije mu nóż, nie, wbija mu sztylet w serce. On ją puszcza, łapię się za ranę i osuwa na kolana. Zaczyna krzyczeć. Dziewczyna spanikowana odrzuca nóż, cofa się kilka kroków w tył i też opada na ziemię. Zaczyna płakać. Ktoś nadbiega i…
- Na co ty się tak patrzysz? – głos przyjaciela przywołał Aarona do rzeczywistości.
- Nie widzisz?! – wykrzyknął. – Spójrz tam – pokazał ręką miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą mógł oglądać scenę morderstwa. Jednak teraz i on już nic nie dostrzegł… Dziewczyna, mężczyzna, nóż, wszystko zniknęło. Pozostały jedynie ciemne chmury.
- AARONIE! – chłopak usłyszał nagle krzyk przyjaciela. Kiedy odwrócił się w jego stronę, zobaczył, że ten wskazuje ręką na dziewczynę z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Aaron, czym prędzej się odwrócił i… także zamarł z zaskoczenia.
Dziewczyna znikała. Jeszcze przed chwilą przecież leżała tam zupełnie żywa, może nie w pełni zdrowa, ale żywa! A teraz zaczynała blednąć, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie chodzi o to, że zrobiła się biała, po prostu niknęła w oczach. Chłopak chciał jej dotknąć, ale nie dał rady. Gdy jego ręka przeszła przez jej brzuch, trafiając dopiero na opór w postaci kamieni i on wrzasnął. Chwilę potem dziewczyny już nie było.
Rozpłynęła się w powietrzu.

- Boże, co to był za wieczór. – Aaron wyszedł z łazienki i przysiadł na skraju łóżka.
- Co? O czym mówisz? Wybacz, ale wiesz, że nie kontaktuje za dobrze o… - Sam zerknął na zegarek. – Siódmej trzydzieści siedem rano!!! Jezus, Aaronie! Co z tobą? Są wakacje… Jeżeli ty nie może spać, to daj to chociaż zrobić innym, a nie tłucz się od rana w tej łazience.
- Wybacz, ale dziś jest wyjątkowa sytuacja. Jak myślisz, co to mogło być to wczoraj? Ta… dziewczyna?
- Hę? Aaronie, o czym ty mówisz? Spotkaliśmy wczoraj jakąś dziewczynę?
- Sam, co z tobą?! Mówię o tej dziewczynie, co była na falochronie. Pamiętasz? Poszliśmy wczoraj około dwudziestej trzeciej na plażę. Zdawało mi się, że kogoś na tym falochronie widzę, ale ty mi nie wierzyłeś. Ale potem miałem pewność, to tam popłynął. Ty za mną! Była tam ta kobieta… Cała we krwi! A potem zniknęła. Świta ci już coś?
Sammy patrzył się na przyjaciela, jakby ten postradał zmysły.
- My nie byliśmy wczoraj przecież na żadnej plaży. Po kolacji obejrzeliśmy ‘Naznaczonego’, oraz ‘Koszmar z ulicy wiązów’, a potem poszliśmy spać. Pewnie ci się coś przyśniło, od oglądania tych horrorów – mówiąc to szturchnął go lekko w ramię i sam poszedł do łazienki. Odwrócił się jeszcze w drzwiach i rzucił: - No już, nie patrz tak na mnie. Nie jesteś pierwszy, który pomylił sen z jawą.
Aaron został sam w pokoju. Przez chwilę naprawdę uwierzył, że to był sen. Ale potem jego wzrok natrafił na jego komórkę, która leżała na szafce. Od razu zrozumiał, że to nie mógł być sen. Gdyby to mu się śniło jego telefon nadal by działał.
Bo przecież w śnie, nie da się ‘utopić’ komórki. A jego telefon bez dwóch zdań przeżył spotkanie z wodą. Dokładnie to ze słoną wodą morską.
Spotkałem ducha, powiedział sam do siebie.
Więc ta dziewczyna musi być już i sama martwa. Pewnie zabił ją ten, kto nadbiegał w momencie, gdy Sam go zawołał. Tylko, czemu Sammy niczego nie pamięta?
I kogo, oraz po co ta biedna dziewczyna zabiła?

czwartek, 1 stycznia 2015




13 tygodni wcześniej

- Brawo, brawo.
Dziewczyna musiała przyznać przed samą sobą, że nie tego się spodziewała. Sądziła, że Clancy będzie próbował ją przekonać, że się myli, zrobi wszystko by uwierzyła, że jest „słodki i niewinny” jak to określała go zawsze Rav. A tymczasem on nagrodził jej monolog, z którego była taka dumna, który tyle razy ćwiczyła przed lustrem głośnymi oklaskami i tym swoim ironicznym uśmieszkiem. Izabella naprawdę nie rozumiała, jak jej siostra mogła na niego polecieć. Ba, jak jej siostra mogła się w nim tak zakochać. W takim… w takim palancie!
Oczywiście, był przystojny. Swoje czarne włosy zapewne układa z godzinę przed lustrem, żeby wyglądały aż tak imponująco. Rozrzucone na wszystkie strony, niby pozostawione w nieładzie, a w rzeczywistości… w istnej harmonii. Wydatne kości policzkowe, te cudowne zielone oczy i jakże długie rzęsy. Zdecydowanie atrakcyjny. Ale przecież każdy wie, że wygląd to nie wszystko!
Clancy był największym idiotą, jakiego Bella kiedykolwiek spotkała. Do tego wniosku doszła już dawno temu, zdecydowanie wcześniej, niż dostrzegła, że on tylko wykorzystuje jej siostrę. Trochę jej to zajęło, ale w końcu odkryła cały jego plan. Wtedy postanowiła wyłożyć kawę na ławę, wygarnąć mu wszystko i kazać odczepić się od Raveny.
A on tylko zaczął się śmiać.
- Gratuluję. A więc nie jesteś taka głupiutka jak z początku myślałem – mówiąc to pogłaskał ją po policzku. Wzdrygnęła się od jego dotyku. – Całkiem nieźle to wszystko rozgryzłaś. Z jednym wyjątkiem. Wiesz, nie działam sam. Ktoś mi pomaga. Ktoś, a dokładnie ona przygotowała dla mnie specjalny napar, którym miałem rozkochać w sobie twoją Rav. Jednak on nie był mi potrzebny, o nie – roześmiał się. – Twoja głupiutka siostrzyczka od razu na mnie poleciała. Nie musiałem tak naprawdę nic robić, a ona i tak jest na wszystkie moje skinienia. Nawet nie wiesz, jakie to wygodne. Bo pomyśl tylko. Ja cały czas mam ten napar. Jak myślisz, co by się stało, gdyby obie panny Winchester były we mnie szaleńczo zakochane?
Podszedł do niej, blisko. Zdecydowanie za blisko. Dzieliło ich nie więcej jak dziesięć centymetrów. Popatrzyła mu w oczy… O mój boże, jakie to były cudowne oczy! Przez chwilę miała ochotę zarzucić mu ręce na szyje i po prostu zatracić się w tych oczach. A potem jej wzrok natrafił na odkorkowaną fiolę, która niewiadomo skąd pojawiła się w ręce Clancy’ego.
Napar.
Izabella w mig pojęła, co się dzieje. Czym prędzej odsunęła się od niego i zaczęła uciekać. Tego już tym bardziej nie przewidziała. Napar był silny, bardzo silny. Przecież on ledwo, co otworzył buteleczkę, a ona już chciała się na niego rzucić. Wolała nie myśleć, co by się stało gdyby jej go podał. Albo Rav.
Poczuła, że czyjeś palce boleśnie chwytają ją za ramię. A więc ją dogonił.
Bella wiedziała, że teraz tylko sekundy dzielą ją od chwili, gdy wleje jej ten przeklęty płyn do gardła. A wtedy już po niej. Wszystko stracone, ona i Rav staną się marionetkami w jego rękach. Sięgnęła się po swoją ostatnią deskę ratunku i wyciągnęła sztylet. Fakt, będąc ubranym w letnią, zwiewną sukienkę niełatwo cokolwiek schować. Na szczęście jej sukienka była na tyle długa, że skutecznie zakrywała pochwę na sztylet, przypiętą do uda. Z zawartością w środku, oczywiście.
Jednak widok noża w jej dłoni nie zrobił na Clancy’m większego wrażenia. Nie puścił jej, za to znowu się roześmiał. Bella wcale mu się nie dziwiła. Zapewne nie wyglądała zbyt groźnie z tym czymś w ręce, sama się zresztą tak wcale nie czuła. Jednak była zdesperowana, a zdesperowana kobieta ze sztyletem w dłoni jest naprawdę groźnym przeciwnikiem. Niestety, Clancy nie zdawał sobie z tego sprawy.
Ciągle się śmiał, gdy dziewczyna wbiła ostrze w jego klatkę piersiową, prosto w serce. Drżącymi rękami wyciągnęła z niego nóż, a potem odrzuciła na ziemię, jakby ją poparzył.
Chłopak wreszcie ją opuścił, oniemiały z wrażenia. Jego ręce bezmyślnie powędrowały w kierunku rany. Koszula zdążyła mu się już cała ubrudzić od krwi. Poczuł, że nie jest w stanie dłużej utrzymać się na nogach, osunął się na kolana.
- Pożałujesz… - zakrztusił się własną krwią. – Pożałujesz tego – wychrypiał.
Bella nie mogła uwierzyć w to co zrobiła Właśnie go dźgnęła nożem! Mimo woli cofnęła się kilka kroków, a potem i ona upadła na ziemię. Clancy już leżał na podłożu, obiema rękami trzymając się za ranę, jakby chciał powstrzymać krwawienie. A krwi ciągle przybywało. Dostał drgawek, zaczął się chorobliwie trząść. A chwilę później zupełnie nagle przestał się ruszać.
Jak przez mgłę do Belli dotarło, że umarł.
Zabiła go.